Alfred
Ligocki – umysł niezależny
W lipcu
bieżącego roku mija trzydziesta pierwsza rocznica śmierci Alfreda Ligockiego
(1913 – 1984), jednego z najbardziej uznanych i szanowanych krytyków sztuki.
Przypomnijmy, kim był autor ponad 20 prac analitycznych i
biograficznych, a także kilkunastu publikacji o sztuce, plastyce i fotografii.
Jako człowiek o imponującej skali zainteresowań i niezrównany erudyta był m.in.
prelegentem podczas spotkań związanych ze sztuką, redaktorem miesięcznika
„Odra” i wydawnictwa „Śląsk”, autorem ośmiu książek, podręcznika dla młodzieży szkół plastycznych,
wielu przekładów z języka niemieckiego oraz recenzji w dziesiątkach katalogów i
albumów.
Szczegóły z
życia Alfreda Ligockiego zostały przedstawione w moich poprzednich artykułach
prezentowanych na łamach prasy oraz na zorganizowanym w 2003 roku sympozjum z
udziałem jego córki, prof.dr hab.Ewy Ligockiej z Wydziału Matematyki
Uniwersytetu Warszawskiego. Uznała ona to, co zrobiliśmy dla zachowania pamięci
o jej ojcu za „piękne, prawdziwe i zobowiązujące” oraz wyraziła zgodę na
wszelkie działania związane z jego osobą, w tym publikacje nie wydanych dotąd
książek.
Wszystkie
materiały po Alfredzie Ligockim zostały przekazane w najlepsze dla nich miejsce – do Biblioteki Śląskiej w Katowicach.
Niemożliwym natomiast jest odtworzenie jego przemyśleń prezentowanych na
setkach spotkań i prelekcji – wygłaszał je zawsze z pamięci. „Na miłość boską,
przecież nie pisałem żadnego referatu” – odpowiadał zawsze na prośby dotyczące udostępnienia
tekstów jego przemówień. Tymczasem zarówno jego książki, jak i wypowiedzi są
dziś znakomitym materiałem do analizy także dla młodego pokolenia, jakże często
zagubionego na swej drodze artystycznej. Świadczą o tym ich prace dyplomowe i
magisterskie, w których pojawia się nazwisko Ligockiego.
A miał on
wiele cennych uwag do przekazania. Przestrzegał młodych, że „każda działalność
artystyczna może łatwo przerodzić się w kicz i zejść na manowce.” Trafnie
przewidział przyszłość fotografii. W swej książce „Fotograficzne
penetracje”(1979) pisze: „Ta dziedzina sztuki powinna być oparta na
rzeczywistości realnie istniejącej, w ścisłym powiązaniu z problemami
współczesnej sztuki; nie może być oderwana od zjawisk, jakie obecnie rozgrywają
się na naszych oczach.” To jego artystyczne credo pomimo upływu czasu i
przełomu epok jest wciąż aktualne.
Nie
zapomniał również o najmłodszym pokoleniu. Napisał książkę dla dzieci
pt.”Malarstwo dzieci”, w którym przeprowadził m.in. analizę ich twórczości
plastycznej. Przez kilka lat pobytu w Częstochowie obwieszał ściany swojego
bardzo skromnego mieszkania ilustracjami malarskimi i w przystępny sposób uczył młodzież analizy
dzieła plastycznego.
To wielkie
szczęście dla Katowic, że ów erudyta wybrał nasze miasto po wojnie, by tu się
osiedlić – wszak wówczas ten region funkcjonował w powszechnym mniemaniu jako
teren wyjałowiony kulturalnie. Pomimo tej etykietki zdecydował się tu
zamieszkać i zaakceptować tutejsze środowisko artystyczne, a ono zaakceptowało
jego. Podjął pracę jako radca prawny w „Centrostalu Katowice” i nigdy nie
przegrał w sądzie żadnej sprawy, a więc i w tym sprawdzał się wyśmienicie.
Skierował jednak swoją zawodową ścieżkę w stronę sztuki, bo to ona była jego
prawdziwym powołaniem. Przez siedem lat wykładał teorię i historię sztuki w Akademii Sztuk
Pięknych zajmując się równocześnie literaturą i pracą w wydawnictwie „Śląsk.” W
tym niełatwym, choć dla niego oczywistym wyborze przejawia się ta cecha jego
charakteru, którą należy podkreślić: suwerenność. Jeśli chodzi o sztukę był
przecież samoukiem, a że zarobki w tej dziedzinie nie należały do wysokich,
należało spodziewać się przyziemnych, materialnych problemów związanych także z
chorobą syna. Można sobie tylko próbować wyobrazić napięcie i determinację w
ich pokonywaniu na małej powierzchni dwupokojowego mieszkania, w którym toczyło
się życie czterech osób i powstawały kolejne książki wymagające ogromnego
skupienia i materiału erudycyjnego. Wystarczy dodać, że Ligocki zmarł z
długopisem w ręku, oparty o biurko, na którym leżał kolejny niedokończony
rękopis – biografia Stefana Suberlaka. W
pokoju wokół niego były stosy książek, gazet, maszynopisów i recenzji.
Poza ową
niedokończoną biografią Suberlaka i niewydaną książką pt.”Trzy malarskie
przygody z nowoczesnością” z roku 1974
była jeszcze jedna, zawierająca
kolosalny ładunek wiedzy pt.”Od Altamiry do pop-artu. 25 tysięcy lat malarstwa
europejskiego.” Swoboda myślenia autora szła w parze ze swobodą pisania – miał
lekkie pióro. Jednak jego wielka niezależność i duma nie pozwalały mu dopraszać
się uwagi wydawców; po prostu pisał,
oddawał maszynopis do wydawnictwa i czekał na odpowiedź. Komu była wówczas potrzebna analiza malowideł
paleolitycznych z grot w Altamirze i Lascaux? To właśnie świadczy o jego
wolnej, nie poddającej się ograniczeniom myśli, która kazała mu tworzyć wbrew
niesprzyjającym okolicznościom wielkie dzieło syntetyczne, niezmiernie ważne
merytorycznie, z pełną świadomością
tego, że być może pozostanie niewydane. Dobrze się stało, że tym tematem
zainteresował się dyrektor Biblioteki Śląskiej, prof.Jan Malicki, dzięki czemu
pozycja ta została opracowana w kopii cyfrowej i znalazła swoje miejsce w
zbiorach biblioteki pod sygnaturą R3312 III.
Jest dostępna we wszystkich komputerach biblioteki cyfrowej w gmachu
Biblioteki Śląskiej. Opracowanie jej w formie książkowej związane jest ze
znacznymi wydatkami i oczekuje na życzliwego sponsora.
Oprócz
fotografii typu „life”, która Alfreda
Ligockiego interesowała najbardziej,
jego fascynacją był także nurt
awangardowy i najbardziej nawet
ryzykowne poszukiwania artystyczne. Spierał się z ówczesną awangardą o nowe koncepcje,
warstwę znaczeniową, język oraz możliwości twórcze fotografii. Można było to
zobaczyć podczas sympozjum „Stany graniczne fotografii” zorganizowane w dniach
11-13.03.1977r. przez Okręg Śląski ZPAF. To był czas nowatorskich działań w
sztuce i fotografii. Zaproszono 28
znanych fotografików i krytyków z całego kraju, ekspertów w dziedzinie sztuki
konceptualnej. Byli wśród nich: Bacciarelli, Bąkowski, Bruszewski, Czartoryska,
Dłubak, Jurczak, Lachowiczowie, Olek, Robakowski, Sztabiński i inni. Zaproszony
został też Ligocki, o którym było wiadomo, że ma odmienny pogląd na sztukę
konceptualną i będzie musiał stoczyć zacięty bój z tak silną koalicją. Z pewnym
niepokojem zapytałem siedzącego niedaleko prezesa Edwarda Poloczka, czy pan
Alfred sobie poradzi, lecz prezes był spokojny, znał go dobrze. I miał rację.
Ogromny
zasób wiedzy pozwolił Ligockiemu uzasadnić każdą odpowiedź, rozwiać każdą
wątpliwość, wytłumaczyć każdą niejasność. Wymianę argumentów prowadził
spokojnie, logicznie i dosadnie, choć bez jednego nietaktownego słowa. Nie
byłem wtedy jeszcze członkiem związku, ale wiedziałem już, jak dobrze mieć w
środowisku taki autorytet i przebywać w pobliżu człowieka o tak niezależnym
umyśle. Prezes Edward Poloczek potrafił dostrzec jego nieprzeciętną
inteligencję i zainteresować nas jego poglądami, którymi zdobył nasz szczery i
wyjątkowy szacunek, a jego wpływ na
śląskie środowisko artystyczne trwał aż do końca. Jakże ważna jest taka kultura
dyskusji, dyskurs oparty na wiedzy, rzeczowy, nie deprecjonujący poglądów
drugiej strony. Być może dzięki temu większość z nas uznała jego credo artystyczne
za swoje. Podkreślał nieraz, że przyszłość fotografii tkwi w przekazie
artystycznym nasyconym elementami rzeczywistości otaczającej nas na co dzień,
lecz przekształcanej przez obiektyw i wolę autora tak, by tworzyć nową jakość.
W książkach
Alfreda Ligockiego można znaleźć wiele wartych przytoczenia i zapamiętania
przemyśleń jak te w dziele pt.”Czy istnieje fotografia socjologiczna”:
„Poznawcza funkcja fotografii w odniesieniu do
społeczeństwa znacznie bliższa jest sztuce niż nauce. I dlatego pozwalam sobie
stwierdzić, że nie ma fotografii socjologicznej jak nie ma socjologicznego
malarstwa czy poezji. Ale tutaj nazwa ta jest szczególnie myląca i może
wyprowadzić na manowce samych fotografów. Fotografia od samych początków
zajmowała się zjawiskami społecznymi i pełniła doniosłe role społeczne. Sądzę,
że dla takiej fotografii właściwym określeniem będzie „fotografia społeczna.” W
tym twierdzeniu Ligocki zgadza się
Dorothą Lange, którą cytuje w książkach, m.in.w tej wypowiedzi o
mądrości obrazu fotograficznego: „Tu jest powierzchnia. Myśl więc nad tym, a
raczej odczuwaj i poznawaj intuicyjnie, co się mieści pod nią, jak musi być
zbudowana rzeczywistość, która tak wygląda.” Ligocki rozwija tę sugestię
pisząc: „(..) mózg rozmawia z rzeczywistością w wielu językach. Wybór zależy od
tego, z kim mózg rozmawia i w jakim celu.”
W
„Fotograficznych penetracjach” przedstawił rolę i wielkie twórcze możliwości
otwierające się przed sztuką fotografii. Pisze o tym tak: „Można to uznać
dopiero za zwiad geologiczny, sygnalizujący występowanie bogatych złóż
odkrywczych, złóż nieporównanie obfitszych niż te, które zalegają na mocno już
wyeksploatowanych obszarach dzielących fotografię artystyczną od plastyki. Być
może zapuszczę się sam na te tereny, ale największą satysfakcję odczułbym, gdyby zapuścili się na nie również
inni: teoretycy fotografii i badacze kultury, zwłaszcza jej współczesnej
audiowizualnej mutacji.” Ligocki świetnie znał i cenił twórców tej nowej
odmiany fotografii, wymienia ich nieraz w swoich książkach. Omawia m.in.
fotografie Johna Thomsona, reportaże Hilla i Adamsona, album Mayhewa, twórców
fotografii społecznej Jacoba Riisa i Lewisa Hine’a. We wspomnianej już książce „Czy istnieje
fotografia socjologiczna” wymienia 153 nazwiska fotografów oraz historyków
sztuki i fotografii.
Doskonała
znajomość języka niemieckiego i dostęp do opracowań pozwalały mu lepiej
zrozumieć związki fotografii ze sztuką europejską, różnice i zależności
pomiędzy nimi. W rękopisie liczącej 671 stron książki „Od Altamiry do Popartu –
25 tysięcy lat malarstwa europejskiego” posłużył się bibliografią 68 wielkich
światowych i krajowych opracowań oraz setkami ilustracji, których nie udało się
zamieścić, ponieważ zabrakło środków na wykupienie praw autorskich. W
przekładach z języka niemieckiego dobierał autorów, których trudno byłoby
znaleźć w encyklopediach, lecz jego zdaniem wartych uwagi i przetłumaczenia na
język polski, np. Wernera, Steinberga, Bernharda, Dotsch, Winklera,
Schroeibera, Ben Budara, Hermana. Odróżniał autentyczne wartości od pozerstwa i
efekciarstwa.
Gdyby
porównać jego rękopisy z maszynopisami i wydanymi książkami, nie dałoby się
znaleźć skreśleń ani poprawek, choć większość jego prac powstawała wśród gwaru
ulicy. Po spacerze zwykle siadał przy biurku i pisał bez skreśleń.
W roku 2008
w ramach inicjatyw obywatelskich wróciłem się do Urzędu Miasta o uhonorowanie
Alfreda Ligockiego nazwaniem ulicy jego imieniem. Wniosek zarejestrowano, lecz
do dziś nie nadeszła odpowiedź. Spłacilibyśmy w ten sposób dług wdzięczności i
odpowiedzielibyśmy na pytanie, z jakich wzorców tworzyć naszą kulturalną rzeczywistość.
Na ponad tysiąc ulic w naszym regionie tylko kilka nosi imiona znanych
artystów, koryfeuszy kultury i sztuki.
Alfred
Ligocki to osobowość wybitna, człowiek o niezwykłej harmonii umysłu i ducha,
który wniósł w środowisko wartości o najwyższym standardzie i zasługuje na
pamięć. Doceńmy go. Dobrze, że był wśród nas i pozostawił tak wielki i cenny
dorobek.
Józef Ligęza
(Artykuł ukazał się w Gazecie Wyborczej z dnia 27 lipca 2015 r.)
(Artykuł ukazał się w Gazecie Wyborczej z dnia 27 lipca 2015 r.)